wtorek, 25 marca 2014


ROZDZIAŁ PIERWSZY






- Na serio, Hector?! – krzyknęłam, czując jak każdy pojedynczy mięsień mojej twarzy napina się.
- Na serio, nie pozwolę Ci iść tam samej – odpowiedział, próbując zachować spokój, ale z każdym wypowiadanym słowem, stawało się to coraz trudniejsze.
- Czyli jak mam się dowiedzieć, czy moja siostra kogoś ma, jeżeli za nią nie pójdę? – powiedziałam spokojniejszym tonem. Po prostu nie potrafiłam się na niego dalej gniewać. Hector był moim chłopakiem od jakiś sześciu lat, niektórzy twierdzili, że jesteśmy jak stare dobre małżeństwo. Zawsze się z tego śmiałam, kiedy on robił tylko obojętną minę, ale było oczywiste, że nadal pewny jest swojego motto dotyczącego małżeństw: „ Zabiera najważniejsze lata życia, a gdy skończy się 35 lat osoba, którą kochałeś zastawia Cię z niczym. Tak kończy jakieś 85% par. Brak ślubu równa się brak problemu.”
- Ale my nie mieścimy się w tych 85% ludzi – dodawałam, wiedząc, że mam rację, on też tylko kiwał głową, bo musiał przyznać mi rację. Nie dlatego, że jestem jakąś samolubną jędzą, która próbuje być wyjątkowa, po prostu wiedział, że to prawda. A wracając do naszej setnej kłótni.
- Możesz z nią porozmawiać, tak robią normalni ludzi – zaproponował, już przygotowany na jakąś wredną odzywkę z mojej strony.
- Mówisz tak jakbyś to ty był jej facetem – nagle spochmurniał, wiedziałam, że uderzyłam w czuły punkt. Wstałam ze starego fotela, obitego w czarną skórę. Postawiłam nogę troszeczkę bliżej niego, widząc, że na jego twarzy maluje się smutek. Objęłam go w talii.
- Przepraszam – odparłam tylko. Poczułam, że na czubek mojej głowy skapuje duża łza. Moje ciało przeszedł dreszcz, Hector też musiał go wyczuć, bo odwdzięczył mój ucisk i pocałował w miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się mokra plamka.
- Już w porządku, pójdziesz tam, tylko, że ze mną – odpowiedział, ale wreszcie uświadomiłam sobie, że nie czuję radości z jego słów, ale dziwne zniechęcenie. Mogłam po prostu porozmawiać z Lucie, ale nie robiłyśmy tego od lat. Po tajemniczej śmierci naszych rodziców, kontakt urwał się, tak jakby nigdy nie istniał. Wizyty pani z urzędu, która przychodziła sprawdzać ja sprawuje się moja siostra w roli opiekuna prawnego, kończyły się rewelacyjne. Tryskałyśmy udawaną, perfidną miłością do siebie, a tuż po chwili, kiedy żegnałyśmy panią KillChannel – bo tak właśnie ją nazywałam, miała wzrok jak żmija i zawsze nosiła podróbkę małej torebki Channel, w której, i tak nic się nie mieściło, ja szłam do swojego pokoju, a Lucie wychodziła do „pracy”. Załóżmy, że tam właśnie szła, bo nigdy tak naprawdę nie mówiła. Po jakimś czasie po prostu taki tryb życia zaczął mi odpowiadać. Wmówiłam sobie, że tak ma byc i pogodziłam się z tą myślą czasami czułam się odpowiedzialna za smierc rodziców oraz sytuacje, która miała miejsce wokół mnie.

2 komentarze:

  1. Wow, wow, wow
    Natalio ty sobie nie zdajesz sprawy z tego jak Ci zazdroszczę. Masz taki styl, że aż chce się czytać. Nie mogę się doczekać kiedy dodasz następny rozdział ;*
    Pozdrawiam
    Psyche
    P.S. Mogłabyś usunąć weryfikację obrazkową?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo, miło słyszec takie słowa od świetnej pisarki.
      Pozdrawiam :)

      Usuń